Pierwsze dwa dni z wielu, czyli o studiach słów kilka

Wpis nie będzie długi, nie będzie też wybitnie treściwy. Będzie chaotycznie i chałupniczo. Chciałem po prostu wrzucić tutaj kilka moich luźnych refleksji. Chciałbym również podkreślić i zaznaczyć, że spędziłem całe swoje dotychczasowe życie w zamkniętym, otoczonym wysokim murem ośrodku, w samym sercu głębokiej puszczy, dlatego różne rzeczy, które dla większości z Państwa są normą, dla mnie były dużym szokiem. Ale do rzeczy.

W sobotę, 5 października, rozpocząłem studia na kierunku informatyka. Nazwa uczelni, pod skrzydłami której studia te odbywam, nie jest istotna dla tego wpisu, więc pozwolę sobie ją pominąć. Od razu mówię, że nie jest to informatyka wysokich lotów. Nie jest to poziom ani uniwersytecki, ani politechniczny, jest to po prostu, jak mówią moi uczelniani znajomi, informatyka dla idiotów. Albo, łagodniej mówiąc, informatyka dla mniej zdolnych.
Rzeczą, która mnie bardzo zaskoczyła już na samym początku, był niesamowity tłum. Pierwszy wykład odbywał się w niewielkiej sali, do której jednak jakimś dziwnym przypadkiem zmieściło się ponad 120 osób. W mojej byłej szkole uczyłem się w zdecydowanie innych warunkach. Przez ostatnie 3 lata miałem w klasie tylko jednego kolegę. Tak, dużą mieliśmy klasę, aż dwuosobową. Więc ten dziki tłum, który szurał krzesłami, rzucał plecakami o podłogę, przepychał się pomiędzy stołami i wrzeszczał… To było dla mnie dziwne i specyficzne doświadczenie. Przez pierwsze pół godziny naprawdę nie mogłem się skupić na przedmiocie wykładu.
Profesorów mamy różnych. Pan, który uczy nas podstaw programowania, jest bardzo miły, ułożony, ale niestety, nie jest kompetentny. Ja, chociaż programuję bardzo krótko, już na pierwszym wykładzie wytknąłem mu kilka błędów merytorycznych. Pan się wcale nie obraził, wręcz przeciwnie, podziękował za zwrócenie uwagi, poprawił nieścisłości i wytłumaczył, że ekspertem w dziedzinie programowania to on nigdy nie był. To zdecydowanie widać. Zdziwiła mnie natomiast informacja, że ten człowiek… Wykłada programowanie na politechnice. Czy tam naprawdę pracują tacy niekompetentni ludzie?

Pani, która uczy nas algebry liniowej, ma stopień doktora habilitowanego, ale jest, łagodnie mówiąc, bardzo specyficzna. Dlaczego? To ciężko wytłumaczyć. Bardzo charakterystycznie się wypowiada. Przepraszam, ona się nie wypowiada. Ona krzyczy. A nawet wrzeszczy i to nie jest przesada. Razem z moimi nowo poznanymi towarzyszami studenckiej niedoli stwierdziliśmy, że ona naprawdę mogłaby dubbingować kreskówki. Jest żeńską wersją Gargamela. A kiedy się śmieje, to jest jeszcze gorzej. Niestety, śmieje się często, głośno, skrzekliwie i strasznie. Myślę, że Maja się ucieszy. Z moich wykładowych nagrań będzie mogła sporządzić całkiem niezły miks. Wspólnie stworzymy jakiś porządny dreszczowiec, w którym moja pani profesor będzie odgrywała główną rolę. Czy ktoś jest chętny, żeby napisać scenariusz dreszczowca? Propozycje przyjmuję w komentarzach. 🙂

Na wykładach matematycznych pracuje się szybko, głośno i efektywnie. Definicje są wyświetlane na slajdach, które zmieniają się z prędkością większą, niż decyzje naszych polityków. Generalnie matematyczny dramat.

Natomiast kiedy do auli wszedł pan profesor K, od razu zorientowałem się, że spotkałem człowieka wysokiej klasy, charakteryzującego się olbrzymią kulturą osobistą i kompetencjami. Jest to człowiek, który o nieciekawych rzeczach opowiada w sposób bardzo pasjonujący. I chociaż temat zarządzania zasobami ludzkimi w ogóle mnie nie interesuje, to jednak słuchałem uważnie, robiłem staranne notatki, a przedstawiane przez pana profesora liczne anegdotki i przykłady sprawiały, że wiedza sama wchodziła niemal do głowy.

Na naszej dydaktycznej arenie pozostała jeszcze pani profesor G. Kolejna bardzo inteligentna osoba, która wie, o czym mówi i zna się na swojej robocie. Wiedzę przekazała nam w sposób rzetelny i uporządkowany, dlatego również bardzo dobrze mi się słuchało.

Ponieważ są to studia zaoczne, wykłady odbywają się w soboty i w niedzielę. W sobotę na uczelni byłem od godziny 8 rano, do godziny 20:30. Spędziłem tam zatem ponad 12 godzin. Nasza najdłuższa i jedyna przerwa trwała 15 minut. Spędziłem ją na szaleńczym biegu do pobliskiej Żabki, gdzie wyposażyłem się w ogromny kubek parującej kawy, bez której po prostu nie byłbym w stanie przetrwać tego maratonu. Poza tą kawową przerwą, innych przerw nie odnotowano.
Niedziela była nieco lóźniejszym dniem, bo na uczelni spędziłem już tylko 9 godzin. Był to dzień ćwiczeniowy. Na ćwiczeniach z podstaw programowania ludzie wypisywali na ekranie Hello World, wyliczali średnią arytmetyczną trzech liczb i zastanawiali się, dlaczego ten program się (do jasnej cholery) nie kompiluje, a ja dyskutowałem z panem profesorem i grupką innych studentów na temat programowania mikrokontrolerów oraz przyszłości polskiej informatyki. Już wiem, że na temat programowania nie dowiem się zbyt wielu nowych rzeczy, robię jednak staranne notatki i piszę to, o co pan profesor mnie prosi.
Ćwiczenia z algebry liniowej były jeszcze szybsze i bardziej intensywne niż wykład, ale nie obyło się bez licznych, humorystycznych sytuacji. Na ćwiczeniach z zarządzania zasobami ludzkimi musieliśmy wspólnie przygotować scenariusz sytuacji kryzysowej, a potem odpowiednio zminimalizować straty i znaleźć rozwiązanie. Rozważaliśmy hipotetyczną sytuację, w wyniku której serwery Facebooka przestają działać, a ludzie panikują, bo nie mogą wrzucić tam zdjęcia swojego drugiego śniadania. Kiedy kryzys facebookowy został już zażegnany, mogłem wrócić do domu i zająć się swoimi osobistymi (kulinarnymi) kryzysami. Po prostu przypaliłem gulaż. Ale nawet taki spalony na węgiel, z niedogotowanymi ziemniakami, po ośmiu godzinach katorgi smakował po prostu wybornie.

Tyle ode mnie na dzisiaj. Jutro zaczynam studia na drugim kierunku, w trybie dziennym. Zaczynamy dosyć późno, bo 7 października, a nie tak, jak wszystkie normalne uczelnie, czyli o tydzień wcześniej. Nie wiem, z jakiego powodu tak jest, ale moja druga uczelnia jest po prostu dziwna.
Tak jak obiecywałem, jest chaotycznie i chałupniczo, ale najważniejsze refleksje się chyba pojawiły. Trzymajcie więc kciuki i życzcie mi powodzenia. 🙂

EltenLink